cyfranekblog@protonmail.com - rynek e-booków, czytników książek: Amazon Kindle, PocketBook, Tolino, Rakuten Kobo, Bookeen Cybook, Icarus, Nolim, Sony, TrekStor, Dibuk Saga, Nook, Onyx Boox.
Doceniasz moją twórczość? Postaw mi kawę...Reklamacje wadliwych e-booków nie należą niestety do rzadkości. Przynajmniej w moim wypadku. Pisałem już o tym kilka razy (m.in. „Sześć żywotów e-booków”). I nie jest to tylko nasz problem, bo na przykład w Wielkiej Brytanii wprowadzono nawet specjalne ustawodawstwo ułatwiające zwroty wadliwych produktów elektronicznych („W Wielkiej Brytanii można w świetle prawa zwrócić wadliwego e-booka”). Mimo wielu doświadczeń, wciąż uważam, że w książkach elektronicznych nie powinno być błędów. Przecież nie trzeba drukować errat, tak łatwo poprawić zauważone wady, tak szybko można rozpowszechnić poprawioną wersję. Raz po raz jednak wadliwe wydania elektroniczne trafiają wprost z księgarń na mój czytnik.
Reklamuję wady e-booka "Tam gdzie pieprz rośnie"
Reklamowanie książek zawierających błędy nie w każdej polskiej księgarni jest czynnością prostą i łatwą. Bywa bardzo sprawnie i miło. Bardzo często trwa to jednak tygodniami, a nawet miesiącami i nie zawsze kończy się sukcesem. Najbardziej się umordowałem chyba z bookrage.org. Teraz dwa razy się zastanowię, zanim tam coś jeszcze kupię. Omijam szerokim łukiem publikacje Wydawnictwa M i Psychoskok, które ignorowały zgłaszane im błędy. Przy kolejnych zakupach preferuję te sklepy, które sprawnie reagują na zgłaszane uwagi dotyczące literówek, błędów ortograficznych czy wadliwego formatowania tekstu. Tak jest w kraju, a jak za granicą? Przy okazji testowania czytnika Kobo Glo HD („Kobo Glo HD - recenzja czytnika z sześciocalowym ekranem 300 ppi”), postanowiłem sprawdzić też sposób zakupu książek w firmowej księgarni kobobooks.com. Było to dla mnie o tyle ważne, że Kobo ma dość zamknięty system łączący sklep z czytnikami. Sam zakup przebiegł sprawnie, ale jak się okazało i tym razem książka nadawała się do reklamacji.
Reklamacja w księgarni Kobo
Przy okazji testowania czytnika chciałem kupić e-booka w języku polskim o tematyce indyjskiej. Takie założenie pozwoliłoby mi połączyć przyjemne z pożytecznym. W zasobach księgarni trafiłem na dwie pozycje spełniające moje oczekiwania. Pierwszą z nich można było pobrać bezpłatnie. To zaowocowało recenzją na moim blogu („Bajki indyjskie dla młodzieży i nie tylko”) oraz udostępnieniem poprawionej przeze mnie wersji w pliku EPUB, MOBI i PDB (iSilo). Druga książka kosztowała 0,99 USD – i zakupiłem ją podczas testu czytnika. Recenzja tej publikacji również trafiła na cyfranek.booklikes.com (wpis: "Tam gdzie pieprz rośnie" - w poszukiwaniu indyjskiej kuchni).
Reklamację składałem poprzez formularz na stronie sklepu w sekcji "Contact Kobo Customer Care" (źródło: https://kobo.frontlinesvc.com/app/ask_NAform_T)
Książka "Tam gdzie pieprz rośnie" Marcina Miszczaka nie jest długa, ale napotkałem w niej około dwudziestu różnego rodzaju błędów. Tekst nie tyle jest źle złożony, co przygotowany dość niechlujnie – bo chyba bez korekty językowej. Być może e-book powstał wyłącznie siłami własnymi autora, a te ewidentnie nie wystarczyły. Postanowiłem wykorzystać fakt zakupu wadliwej książki, do przetestowania procedury reklamacji w księgarni Kobo. Co prawda cena nie zachęcała, do poświęcania sprawie uwagi i czasu. Ale czego się nie robi dla uzyskania sensacyjnego wpisu na blogu?
Książka nie jest długa, ale błędów sporo
Niestety, szybko okazało się, że sensacji raczej nie będzie... Pierwsza rozmowa z konsultantką w księgarni Kobo trwała wszystkiego parę minut klepania w klawiaturę (po angielsku). Zostałem poproszony o podanie numeru zamówienia i powodu reklamacji. Po chwili dowiedziałem się, że sprawa zostanie przekazana do działu zajmującego się zwrotami za zakupy i rozwiązana do 48 godzin. Faktycznie, następnego dnia moje konto w księgarni zostało zasilone kwotą 0,99 USD.
Po pierwszej rozmowie, moje konto w księgarni zostało zasilone kwotą 0,99 USD
Jednak nie tego oczekiwałem, ponieważ wszystkie (obydwie) interesujące mnie publikacje ze sklepu w zasadzie już przeczytałem i dalszych zakupów w Kobo chwilowo nie planuję. Nie pozostało nic innego, jak porozmawiać ze wsparciem ponownie i poprosić o zwrot pieniędzy na konto. Drugi kontakt okazał się jeszcze krótszy od poprzedniego. Już po kilku zdaniach, konsultantka stwierdziła, że przekazuje moją prośbę dalej i w ciągu 24-48 godzin otrzymam informację na ten temat. No i tyle, pieniądze mam na koncie. To chyba najnudniejszy wpis, jaki umieściłem na moim blogu.
Strona księgarni z rzeczoną publikacją
Podsumowanie
Pozostaje podziękować Kobo za błyskawiczne działanie, zgodne z moimi oczekiwaniami. Bo oczywiście, w głębi ducha, nie chciałem żadnej sensacji tu opisywać. Niniejszym przekazuję wyrazy uznania dla firmy, która potrafi, mimo globalnego zasięgu (a może właśnie dlatego), szybko i sprawnie rozpatrzyć reklamację. Podejrzewam, że nikt się tam nie przejął książką za dolara i do tego w języku polskim i nawet nie zaglądnął do tekstu i nie sprawdził, czy faktycznie mam rację. Można się spodziewać, że ktoś mówiący po polsku w Kobo pracuje, ale chyba nie w dziale reklamacji. Chociaż, kto wie? Ale to już nie mój problem. Ja pozostałem zadowolonym klientem, który nie będzie się obawiał kolejnych zakupów w księgarni Kobo. Pozostaje mi tylko czekać, aż w ofercie sklepu pojawi się więcej polskojęzycznych pozycji, najlepiej o tematyce indyjskiej...
Na koniec jeszcze przesłano mi prośbę o wypełnienie ankiety na temat kontaktu ze sklepem
P.S.
I jedyny zgrzyt w całej operacji spowodowała zachłanność mojego banku. A może moje skąpstwo? W sumie jestem z Galicji... Otóż zwrot jest mniejszy od kwoty wydanej na zakup. Pomiędzy datą zakupu książki (10 III 2016 r.) a zwrotem pieniędzy na konto (7 VII) średni kurs dolara wzrósł z 3,932 PLN do 4,004 PLN. Mogłoby się wydawać, że z tego powodu na konto dostanę zwrot nawet większy niż koszt zakupu. Przecież kupowałem od banku dolary taniej, a sprzedaję drożej. Ale jest też różna cena kupna i sprzedaży walut. Uwzględniłem to w moich oczekiwaniach. No więc akurat kurs sprzedaży i kupna dolarów w obydwu przypadkach wynosiły tyle samo – 3,97 PLN. Jeżeli dobrze rozumiem operacje walutowe – kupowałem od banku dolary przy takim samym kursie, jak mu je sprzedawałem. A mimo wszystko jestem stratny na operacji. Niby niewiele, bo 25 groszy, ale to 6% zapłaconej kwoty – to już mało nie jest. Nauczka na przyszłość – z tym bankiem zagranicznych zakupów z przewalutowaniem już robił nie będę.
Na koncie bankowym operacje w dolarach wygląda nieźle, gorzej wychodzi w złotówkach
Ktoś z Was ma doświadczenia z reklamowaniem e-booków w zagranicznych księgarniach?